Rentowność niemieckich dziesięciolatek po kilkutygodniowym przystanku wróciła do dynamicznego marszu na północ. Od Dnia Matki zyskała ponad 35 pkt bazowych, a w szerszym ujęciu, osiągnęła poziom najwyższy od ośmiu lat. Auć.
Rentowność naszych papierów stabilizuje się w szerokim – jak na rynek obligacji – zakresie 6,4-6,8 proc. i zapewne wielu posiadaczy polskich skarbówek znajduje pocieszenie w tym, że wyprzedaży niemieckich papierów nie towarzyszy analogiczny obrazek u nas. Stabilizacja może tworzyć przekonanie, że najgorsze chwile polskie obligacje mają już za sobą. Warto jednak odczekać z decyzjami, bo po pierwsze nie wygląda na to, żeby miał się wkrótce rozpocząć wyścig po polskie obligacje, po drugie, jeśli coraz śmielej mówi się o głównej stopie procentowej, która miałaby sięgnąć 8 proc. na koniec roku, to na 6,5 proc. rentowności obligacji z pewnością się nie skończy. Po trzecie – skoro rośnie rentowność bundów, to naszych obligacji raczej nie spadnie.
Można z decyzjami poczekać do najbliższego posiedzenia RPP albo nawet do publikacji najnowszej projekcji inflacyjnej w lipcu, ale generalne wnioski raczej nie ulegną zmianie – grozi nam utrzymanie wysokiej inflacji i recesja, a jedynym znanym lekarstwem jest podwyżka stóp procentowych. A wszystko to przy i tak optymistycznych założeniach, że globalny problem deficytu żywności, w Europie pozostanie tematem nagłówków prasowych.
Publikowane raporty za I kwartał wskazały jeszcze nie tyle powody do obaw o kondycję konkretnych emitentów (choć najbardziej ostrożnym inwestorom zadzwoniły już alarmowe dzwonki) co wskazały, czego możemy oczekiwać w przyszłości. Oczywistym skutkiem wzrostu stóp jest wzrost kosztów odsetkowych. Przypomnijmy, przed rokiem inflacja była „zjawiskiem przejściowym”, a stawki WIBOR pełzały w okolicach 0,2 proc. W I kwartale br. było to już 2,2-4,6 proc., więc komu bank wyliczył aktualne oprocentowanie albo kto emitował obligacje na zmiennym kuponie, poczuł już wzrost stawek WIBOR na własnej skórze. I zaraportował. Koszty odsetkowe przedsiębiorstw wzrosły o kilkadziesiąt procent, a nawet kilkukrotnie w porównaniu rok do roku. A największy skok dopiero przed nami – w ujęciu rocznym koszty odsetkowe będą rosły skokowo z kwartału na kwartał, wszak pierwszych podwyżek doczekaliśmy się w październiku.
To jednak tylko jedno i wcale nie największe zmartwienie. Terminy spłat zawsze można prolongować, można też dojść do porozumienia z obligatariuszami lub – jak zamierza to uczynić P.A. Nova – zmobilizować nadwyżki do przedterminowego wykupu obligacji. 4,5 pkt proc. marży rok temu dawało niecałe 5 proc. odsetek, dziś to ponad 11 proc. Nie każdy ma biznes rentowny na tyle, by opierać go na takim koszcie kapitału obcego. Większym zmartwieniem jest właśnie rentowność, która w I kwartale wypadła nawet przyzwoicie, co oznacza, że koszty udało się przerzucić na nabywców. Ale jak długo będzie to możliwe? Zwłaszcza, skoro konsumenci coraz mocniej łapią się za kieszenie?
Inwestorzy na rynku obligacji korporacyjnych przechodzą właśnie okres żniw. Kupony odsetkowe rosną i rozpalają wyobraźnię. Ale rynek być może osiągnął już ten stan, w którym selekcja emitentów będzie miała kluczowe znaczenie dla ostatecznych wyników. Ośmioprocentowe stawki lada dzień zacznie płacić KGHM, prawie 8 proc. już nalicza PGE. Sięganie po 12-23 proc. kusi, ale czy nagroda jest odpowiednio wysoka za podjęte ryzyko kredytowe? Rok temu 4-5 pkt proc. różnicy w marży, dawało dwa, trzy razy wyższe odsetki. Dziś ta sama różnica daje odsetki „tylko” o połowę wyższe.
Źródło: Obligacje / Emil Szweda