Poprzedni tydzień na rynku ropy naftowej rozpoczął się tąpnięciem notowań do poziomów minusowych. Chociaż w późniejszych dniach nastroje na rynku tego surowca trochę się poprawiły, to optymizmu próżno wypatrywać wśród inwestorów zaangażowanych w handel ropą naftową.
Odzwierciedleniem tego stanu jest sytuacja na rynku ropy na początku bieżącego tygodnia. Ceny tego surowca pozostają pod presją podaży i nie oddalają się od tegorocznych minimów cenowych. Ceny ropy naftowej w Stanach Zjednoczonych w poniedziałek po raz kolejny zaliczyły ogromną zniżkę: notowania ropy WTI spadły bowiem aż o 25% i zeszły poniżej poziomu 13 USD za baryłkę.
Patrząc na czynniki fundamentalne, sytuacja w USA faktycznie jest bardzo trudna; niektórzy nawet twierdzą, że najtrudniejsza w historii. Przepełnione magazyny nie są w stanie zmieścić już istotnych ilości ropy naftowej, więc posiadacze surowca decydują się na kosztowne i czasem wręcz desperackie kroki, aby surowiec sprzedać. Utrzymuje się ogromny popyt na tankowce, nawet te bardzo drogie, w celu przetransportowania nimi nadwyżek amerykańskiej ropy za granicę.
Tymczasem w pozostałych częściach świata sytuacja jest lepsza (ale i tak niezbyt dobra, zważywszy na spadek popytu wywołany pandemią koronawirusa). Obrazuje to np. wykres notowań ropy Brent. Ceny tego gatunku surowca w poniedziałek zwyżkowały o ponad 7% do okolic 23 USD za baryłkę. We wtorek rano co prawda oddały znaczną część tych zwyżek i z powrotem oscylują w okolicach 22 USD za baryłkę, jednak notowania ropy WTI spadają jeszcze mocniej i poruszają się już w rejonie 11 USD za baryłkę.
Kluczowym pytaniem, które obecnie zadają sobie inwestorzy na rynku ropy naftowej, jest to, czy w ciągu najbliższych tygodni Amerykanie poradzą sobie z nadwyżkami surowca na lokalnym rynku. Aby tak się stało, musiałoby dojść do istotnego wstrzymania produkcji w wielu wiertniach w Stanach Zjednoczonych, znacznie większego niż dotychczas.
Źródło: ISBnews / Paweł Grubiak, Superfund TFI