Nowa mutacja COVID zainfekowała rynki zdradzając zamiary najszybszych inwestorów, którzy pozbywając się ryzyka otwierali portfele na obligacje skarbowe. Ale nie polskie. U nas, za sprawą umorzeń, przysiadł też rynek emisji obligacji korporacyjnych.
Pół roku po przeprowadzeniu z sukcesem emisji obligacji o stałym oprocentowaniu Kruk zaproponuje inwestorom indywidualnym obligacje o zmiennym oprocentowaniu opartym o WIBOR. Tym razem marża wyniesie 3,4 pkt proc., co oznacza ponad 5-proc. odsetek wobec 4 proc. płaconych niecałe pół roku wcześniej.
Przez niecałe pół roku rynek zmienił się jednak diametralnie. RPP podniosła stopy, rynek dyskontuje kolejne podwyżki stóp, rentowność obligacji dziesięcioletnich wzrosła z 1,5 proc. pod koniec lipca do 3,4 pkt proc. obecnie. Jednak – co ciekawe – załamanie notowań papierów skarbowych o stałym oprocentowaniu nie przełożyło się na analogiczne spadki papierów korporacyjnych o stałym kuponie. Być może dlatego, że jest ich niewiele i w większości trafiły do portfeli inwestorów indywidualnych, którzy nie muszą się przejmować codzienną wyceną ryzyka stopy procentowej. W rezultacie obligacje Kruka o stałym oprocentowaniu, choć potaniały (o ok. 3 pkt proc.), dają teraz niespełna 5 proc. rentowności i na ich tle warunki nowej emisji prezentują się nieźle, zwłaszcza, że zmienne oprocentowanie kusi też szansą na dalszy wzrost, gdyby RPP miała dalej podnosić stopy.
Skala tych podwyżek może być jednak niższa niż spodziewa się tego rynek terminowy, gdzie inwestorzy obstawiają szybkie pokonanie progu 3 proc. Końcówka tygodnia jak w soczewce skupiła w sobie wszystkie dylematy, z których wyceną muszą poradzić sobie inwestorzy. Bieżąca inflacja jako postpandemiczna czkawka nie musi powtórzyć się w 2022 r., zwłaszcza na rynkach rozwiniętych, gdzie ceny żywności i energii nie mają tak dużego udziału w wydatkach konsumentów jak u nas. Nowa mutacja koronawirusa wprowadziła sporo zamieszania na rynkach i rentowność niemieckich, ale też amerykańskich papierów załamała się (ceny skokowo wzrosły), co dobrze wskazuje na zamiary inwestorów. W razie zagrożenia wybierają bezpieczeństwo, nie bacząc na ryzyko wzrostu stóp procentowych związane z inflacją. Takie postępowanie inwestorów objęło też rynek czeski (mocny spadek rentowności w piątek), ale już nie polski. Spread między polskimi i niemieckim obligacjami rozszerzył się jak nożyce. Ze zwyczajowych 1,8 pkt proc., w ciągu kilku miesięcy zrobiło się pkt 3,7 proc., co niechybnie przyciągnęłoby inwestorów zagranicznych, gdyby nie niepewność związana z decyzjami rządu i nieprzewidywalną postawą NBP oraz Rady. Prawdopodobnie za niskimi notowaniami naszych papierów nawet w obliczu rysującego się ryzyka poważnej korekty na światowych rynkach akcji, stoją wciąż wystraszeni klienci funduszy inwestycyjnych i kolejne umorzenia coraz tańszych jednostek. Potencjał ten powinien się jednak wyczerpywać, ponieważ udział funduszy otwartych w krajowym rynku długu nie jest duży.
Niestety, już teraz widać jednak skutek odpływów z funduszy inwestycyjnych. Końcówka roku (ale także półrocza) to zazwyczaj gorący okres na pierwotnym rynku obligacji korporacyjnych. Emitenci starają się zapewnić sobie finansowanie przed końcem roku i poprawić wskaźniki płynności, inwestorzy chcą w rocznych sprawozdaniach pokazać jak najlepsze pozycje, a gotówka nie jest jedną z nich. Jednak w tym roku emisji jak dotąd jest niewiele, co z czasem może przełożyć się na wzrost kosztów refinansowania. Odwaga z czasu prosperity może okazać się kosztowną brawurą w gorszym dla rynku okresie.
Źródło: Obligacje / Emil Szweda