Miniony rok zakończył się w dobrych nastrojach pomimo wyraźnie jastrzębiego zwrotu Fed w grudniu. Często słyszałem taką narrację: trzeba wykorzystać obecny (czyli poprzedni) rok, bo następny będzie bardzo trudny. Czyżbyśmy właśnie widzieli tego przejaw?
Nowy rok rozpoczął się od dużej zmienności, ale do tej pory nie było konsensusu, co to tak naprawdę oznacza dla rynków. Z jednej strony rosną oczekiwania na zacieśnienie pieniężne na całym świecie, z drugiej nadal żywe są nadzieje na dalsze ożywienie i powrót do normalności po pandemii. Ta debata cały czas jest otwarta, ale wczoraj obserwowaliśmy pierwsze większe tąpnięcie na Wall Street od wielu miesięcy, co przy okazji pociągnęło za sobą w dół kusy kryptowalut. Mówi się o pierwszej kapitulacji nowego pokolenia inwestorów, które do tej pory znało tylko hossę. Powodów (pretekstów) jak zwykle może być wiele. Jednym z nich są wyniki Netflixa, którego notowania spadły w handlu posesyjnym aż o 20%. Innym jest wygasanie znacznej ilości opcji w dniu dzisiejszym, co wymusza aktywność hedgingową po stronie instytucji. Ale wydaje się, że kluczem jednak jest inflacja. Mówi się o tym, że działania Fed są motywowane politycznie – najwyższa od 40 lat inflacja jest z pewnością jednym z powodów wpływających na szorujące po dnie notowania poparcia dla prezydenta Bidena. Resztę łatwo można sobie dopowiedzieć. Tak jak jeszcze w ubiegłym roku narracja o przejściowej inflacji była Demokratom na rękę (dodruk Fed finansował duży deficyt), tak teraz inflacja „okazała się” problemem politycznym, z którym trzeba walczyć. To może sprawiać, że inwestorzy zakładający bezwarunkową pomoc Fed dla rynków mogą czuć się zakłopotani. To również oznacza, że wszystkie oczy zwrócone będą na Fed już w przyszłą środę, gdy czeka nas decyzja najważniejszego banku centralnego na świecie.
O dziwo na rynku walut jest spokojnie. O 9:40 euro kosztuje 4,5253 złotego, dolar 3,9926 złotego, frank 4,3682 złotego, zaś funt 5,4182 złotego.
Źródło: XTB / Przemysław Kwiecień, Główny Ekonomista