Inflacja w dalszym ciągu jest gorącym tematem zarówno w Polsce, jak i na całym świecie. Niestety puentą wielu codziennych rozmów o wciąż rosnących cenach jest to, że szkoda nam osób z kredytami, ale stopy procentowe muszą rosnąć dla dobra ogółu.
Warto jednak zwrócić uwagę na dwa, krytyczne czynniki w kwestii podwyżek stóp procentowych. Pierwszą jest ich bardzo ograniczony wpływ na oprocentowanie lokat. Książkowo, podwyżki stóp hamują inflację „z dwóch stron” – ograniczają nowy popyt wygenerowany kredytem, a z drugiej strony ograniczają popyt zachęcając do oszczędzania. Aktualnie druga strona w zasadzie nie działa – podwyżki oprocentowania lokat są bardzo, nomen omen, oszczędne. Czołowe banki nie chcą być nawet blisko stopy referencyjnej, o inflacji nie wspominając. Jaki jest tego powód? Bardzo prosty – brakuje popytu na ten kapitał, chętnych do zaciągnięcia kredytów jest zwyczajnie zbyt mało. I zdecydowanie nie przybędzie ich, jeśli stopy pójdą w górę, zwłaszcza w obliczu trwającej od ponad miesiąca rosyjskiej inwazji.
Ewentualne podwyżki stóp procentowych będą więc miały bardzo ograniczony wpływ na inflację, głównie wygenerowany ze strony kredytobiorców zaciskających pasa w celu nadpłaty kredytów (będą oni zmniejszać swój popyt na towary i usługi spowalniając wzrost cen). Przy aktualnym wzrostowym trendzie, statystyki nowo udzielanych kredytów zapewne będą tylko gorsze niż aktualne. Według danych BIK, w lutym 2022 r., w porównaniu do lutego 2021 r., w ujęciu liczbowym banki i SKOK-i udzieliły więcej tylko kredytów gotówkowych o (+5,5%). Spadek o (-35,4%) odnotowały limity w kartach kredytowych, kredyty mieszkaniowe (-24,3%) i kredyty ratalne (-7,3%).
W omawianym temacie stosunkowo mało jest refleksji poświęconej aktualnej sytuacji strefy euro. Prawdopodobnie wynika to z faktu, że w skali całej strefy na poziomie inflacji „nie ma dramatu”. Ostatni odczyt, oczywiście istotnie powyżej celu, wyniósł 5,8% (wszyscy w Polsce marzą o takim wyniku). „Dramat” natomiast dzieje się na poziomie poszczególnych krajów: na Litwie mamy już odczyt ok. 14%, w Hiszpanii ok. 10% czy Grecji ok. 7%. Pamiętajmy przy tym, że mówimy o takich poziomach przy stopach nie 3,5% – jak w Polsce – tylko de facto 0%.
To, co jest najbardziej niepokojące to fakt, że Europejski Bank Centralny ma dużo bardziej związane ręce niż np. Narodowy Bank Polski. Podwyżki stóp w strefie euro nie nastąpiły do tej pory najprawdopodobniej tylko z jednego powodu. Mianowicie wzrost kosztów obsługi długu może zniszczyć słabsze gospodarki obecne w eurolandzie. Już w tej chwili Włochy wydają 3,5% PKB na samą obsługę długu. Przed pandemią była to gospodarka rosnąca w tempie 1% rocznie (czyli 2,5 pp. mniej niż obsługa długu), a w pandemicznym 2020 roku straciła niemal 9%. W 2021 roku jej wzrost gospodarczy wyniósł 6,5%.
Aktualnie rentowność włoskich obligacji oscyluje między 2 a 2,5%. Jeśli przyjmiemy, że to „premium” wobec stóp referencyjnych pozostanie bez zmian, wzrost stóp w strefie euro do 2% implikuje w perspektywie kilku lat (rolowanie dotychczas wyemitowanych obligacji) wzrost kosztów obsługi włoskiego długu z 3,5% PKB do 7%! Taki ciężar jest w zasadzie nie do udźwignięcia przez żadną europejską gospodarkę. Na tej podstawie też wnioskuję, że inflacja zostanie z nami na zdecydowanie dłużej niż byśmy chcieli – niezależnie od tego jak sytuacja będzie rozwiązywana na naszym podwórku (a jest dużo lepiej niż w wielu innych gospodarkach).
Więc gdy znów przeczytamy, że obecna sytuacja to wina drożejącej ropy, warto wówczas pamiętać o tym, że inflacja w kwietniu 2020 roku wyniosła 4,9% a w maju 2,9% – mimo, że cena ropy mogła być nawet na minusie.
Źródło: Tavex