MCI rozpoczyna przyjmowanie zapisów w największej od trzech i pół roku (od emisji obligacji Orlenu) publicznej ofercie obligacji dla inwestorów indywidualnych i oferuje nietypowe w takich ofertach rozwiązanie. Skarb państwa podniósł oprocentowanie obligacji oszczędnościowych o 0,5 proc. po wzroście inflacji o 5 proc. od ostatniej obniżki (sic!).
Dziesięć lat temu, kiedy inflacja przekraczała 4 proc., Ministerstwo Finansów chcąc przyciągnąć indywidualnych inwestorów do zakupu obligacji oszczędnościowych oferowało im oprocentowanie przewyższające inflację. W przypadku obligacji dziesięcioletnich było to 6,5 proc. w pierwszym roku i 3 pkt proc. ponad inflację w kolejnych latach. Obecnie jest to 1,7 proc. 1 proc. marży ponad inflację w kolejnych latach, choć dziś inflacja zbliża się do 9 proc.
Takie porównanie jest frustrujące, ale w na początku minionej dekady MF sprzedawało 2-3 mld zł obligacji oszczędnościowych rocznie, teraz sprzedaje więcej w miesiąc (43,3 mld zł w całym 2021 r.), a gospodarstwa domowe mają na rachunkach więcej obligacji niż fundusze inwestycyjne. I są inaczej traktowane. Część obserwatorów uznała nawet, że gorzej niż inwestorzy profesjonalni, bo oprocentowanie dwuletnich papierów oszczędnościowych wynosi 1 proc., a rentowność przekracza 3 proc. MF wreszcie zmieniło więc warunki emisji i od lutego oprocentowanie obligacji oszczędnościowych wzrasta o 0,5 proc. w pierwszych okresach odsetkowych wszystkich serii, a obligacje indeksowane inflacją zyskają dodatkowe 0,25 pkt proc. marży w kolejnych latach.
Trochę jakby dealer samochodów próbował sprzedawać auta o dwudziestoletniej konstrukcji dodając nowe opony, kiedy konkurencja daje rabaty na auta elektryczne. A nawet trochę gorzej, jeśli pamiętać, że w maju 2020 r. MF obcięło kupony wszystkich serii o 1 pkt, a marże obligacji antyinflacyjnych o 0,5 pkt proc. Obecne podniesienie oprocentowania niweluje zaledwie połowę wcześniejszej obniżki, która okazała się zresztą pozbawiona fundamentalnych podstaw (pomijając narastający popyt). MF zaniedbuje więc ostatnią grupę inwestorów skłonnych pożyczać jej pieniądze na dotychczasowych zasadach. Rentowność hurtowych obligacji już skoczyła, a może wzrosnąć jeszcze bardziej, ponieważ agencje ratingowe wreszcie zaczęły dostrzegać ryzyko obcięcia finansowania unijnego.
Zupełnie inne podejście do rynku zaprezentowało MCI. Funduszowi wkrótce wygasa prospekt, więc wystawił w emisji pełną jego wartość pozostałą do zagospodarowania. Oferta warta jest 85 mln zł, co jest największą pojedynczą emisją publiczną dla inwestorów indywidualnych od czerwca 2018 r., kiedy swój program domykał PKN Orlen. To spora kwota i dla rynku i dla osiągnięć emisyjnych MCI, które w listopadzie uplasowało obligacje za 15 mln zł przy ofercie wartej 20 mln zł. Oferowane teraz warunki są identyczne (3,5 pkt ponad WIBOR3M za pięcioletnie papiery), ale pojawił się inny, dotychczas niewypróbowany na taką skalę system zachęty dla inwestorów indywidualnych. Dyskonto w cenie emisyjnej wynosi 2,5 proc. w pierwszym okresie zapisów, co dodaje 0,5 pkt proc. do rentowności. A ponieważ listopadowa seria do momentu ogłoszenia warunków nowej emisji wyceniana była na Catalyst na 102 proc., jej posiadacze mogli sprzedać papiery z premią w piątek i odkupić z dużym dyskontem w poniedziałek (rynek wtórny już skorygował wycenę starszej serii do 100 proc.). Wynik tej emisji i jej późniejsze notowania mogą stać się wskazówką dla innych emitentów. Grać można nie tylko warunkami oprocentowania, ale też i ceną emisyjną. Proste rozwiązania bywają tymi najlepszymi.
Źródło: Obligacje / Emil Szweda