Gdybyś w losowo wybranym dniu przed 22 lutego spojrzał na notowania na Catalyst z 25 lutego i miał na ich podstawie odgadnąć jakie wydarzenie wpłynęło na wyceny, nie wpadłbyś na to, że Rosja właśnie napadła na Ukrainę, grożąc wszystkim wokół.
Prawdopodobnie taki inwestor miałby w ogóle problem, żeby wskazać różnicę między wycenami z piątku, a każdego innego dnia z ostatnich miesięcy. No dobrze. Papiery o stałym oprocentowaniu mocno potaniały, widać też wyraźnie, że obligacje o krótkim terminie wyceniane są lepiej niż te zapadające za kilka lat, ale czynnikiem niepewności może być przecież trudna do ustalenia odporność emitentów na wzrost kosztów finansowania. Mówiąc wprost – na Catalyst nie stało się prawie nic. Prawie, bo w czwartek widać było ruchy nie tyle paniczne, co pospieszne – znikały zlecenia z poprzedniego dnia, popyt uciekał na niższe poziomy, a podaż rosła w oczach, być może ze strony funduszy przekonanych, że za chwilę znów przyjdzie im wypłacać środki wystraszonym inwestorom. Ale w piątek wszystko wróciło do normy, jakby nie stało się zupełnie nic.
Czy to oznacza, że Catalyst może zostać uznane za bezpieczną przystań na czas wojennych niepokojów? W porównaniu do zawirowań na rynkach akcji, surowców czy nawet walut, tu nie wydarzyło się prawie nic, o czym warto pisać. Nawet nasza relacja z przebiegu notowań w czwartek powstała trochę na siłę (w porównaniu do elektryzujących relacji z rynków akcji). Cóż. Spokojną reakcję rynku inwestorzy zawdzięczają przede wszystkim niskiej płynności rynku. Catalyst bardziej przypominał atmosferą dom pogrzebowy, w którym nie wypada pozwalać sobie na niekontrolowane wybuchy emocji, niż skąpaną w słońcu zatokę osłoniętą od wzburzonego morza masywnym półwyspem. Posiadacze obligacji tym różnią się od posiadaczy akcji, że posiadacze akcji nie wiedzą, czy ich cena kiedykolwiek wróci do bieżącej wartości, posiadacze obligacji mają prawie pewność, że tak się stanie. Prawie, bo ryzyko kredytowe jednak istnieje. Dlatego sprzedaż obligacji w zleceniu PKC albo po 90 proc. na kilka kwartałów przed datą wykupu skłania ku refleksji i opanowaniu emocji.
A jeśli ktoś chciałby przenieść tu teraz swoje oszczędności? Lepiej wybierać emitentów o możliwie najwyższych wskaźnikach płynności gotówkowej. W niepewnych czasach gotówka jest królową i ci emitenci, którzy zgromadzili jej dość, żeby spłacić krótkoterminowe zobowiązania bez sięgania po środki z zewnątrz, z pewnością oferują pewien poziom bezpieczeństwa. Tak jak ci, którzy generują stałe strumienie gotówki z podpisanych już umów sprzedaży czy zawartych ugód, a ich wskaźniki zadłużenia są niskie, co oznacza, że konieczność obsługi i spłaty obligacji nie okaże się obciążeniem niemożliwym do udźwignięcia. Znów wracamy więc do zasad inwestowania Warrena Buffeta – firmy zarządzane konserwatywnie przetrwają sztorm. Ci, którzy swoją siłę oparli na pożyczonych pieniądzach, mogą mieć w trudniejszych warunkach problemy z refinansowaniem lub sprzedażą aktywów.
W obecnym kształcie agresja Rosji nie zagraża emitentom z Catalyst, choć trzeba liczyć się z tym, że gospodarka ucierpi, a wraz z nią jej uczestnicy. Skalę tego cierpienia trudno dziś oszacować, wszyscy spodziewamy się dalszego wzrostu inflacji. Ale popłochu nie widać również na rynku papierów skarbowych. Obligacje na rynkach bazowych najpierw drożały (to strach), w piątek oddały zyski, ale to nie była wyprzedaż. Nic co pozwalałoby odgadnąć, że świat stanął właśnie na krawędzi. Więc może jednak wcale nie stanął?
Źródło: Obligacje / Emil Szweda