Deweloperzy, instalatorzy i firmy remontowe nie narzekają na brak zleceń, umiarkowana jest również kondycja finansowa firm. Zadłużenie, które dotąd przyrastało, w kwietniu przystopowało. Obecnie wynosi 1,063 mld zł, wynika z danych Krajowego Rejestru Długów (KRD).
„Epidemia nie wstrzymała prac na budowach, a rządowe obostrzenia szczęśliwie ominęły sektor, który mimo perturbacji na rynku, wciąż może funkcjonować. Tym, na co najczęściej uskarżała się dotąd branża budowlana, była nadmierna biurokracja, która wydłużała procesy administracyjne. Ograniczona praca urzędów dodatkowo utrudniała sposób uzyskania niezbędnych dokumentów. Wydaje się, że problem choć po części został zażegnany. Pewnym rozwiązaniem, które przyspieszy procesy inwestycyjno-budowlane, ma być nowelizacja Prawa geodezyjnego i kartograficznego oraz niektórych innych ustaw. 22 kwietnia Ministerstwo Rozwoju poinformowało, że zaproponowane przez nie zmiany w tym względzie zyskały już podpis prezydenta” – czytamy w komunikacie.
Sytuacja w budownictwie kubaturowym wydaje się opanowana. Ubiegłoroczny popyt na mieszkania znacznie przewyższał podaż, dzięki czemu deweloperzy zdołali wypracować całkiem spore marże. W dużo gorszej kondycji są najmniejsze firmy działające w sektorze prac remontowych i wykończeniowych, podano.
„Przy całym zadłużeniu firm zajmujących się wznoszeniem budynków i robotami specjalistycznymi niemal 777 mln zł stanowią zobowiązania jednoosobowych działalności gospodarczych, czyli instalatorów, operatorów koparek, wykonawców prac remontowych i tak zwanej wykończeniówki. Dla porównania spółki z ograniczoną odpowiedzialnością mają 204 mln zł długu, a spółki akcyjne 'zaledwie’ 41 mln zł. Najmniejsi podwykonawcy są w gorszej sytuacji również z tego względu, że jako ostatni otrzymują wynagrodzenie za swoją pracę, często długo po terminie. O ile w przypadku dużych spółek można mówić o sporej poduszce finansowej, o tyle w przypadku JDG-ów takie zjawisko praktycznie nie występuje. Najbardziej uciążliwe są natomiast zatory płatnicze” – powiedział prezes KRD Adam Łącki, cytowany w materiale.
Zadłużenie branży budowlanej w sektorze robót budowlanych związanych ze wznoszeniem budynków i robót specjalistycznych wynosi 1,063 mld zł. Do niedawna rosło w tempie umiarkowanym, jednak w kwietniu praktycznie stanęło.
O swoje należności od firm budowlanych walczą przede wszystkim banki, firmy windykacyjne i towarzystwa ubezpieczeniowe. Łącznie to ponad 576,6 mln zł. Prawie 160 mln zł stanowią zobowiązania handlu, z czego 113,1 mln zł to faktury za materiały budowlane i instalatorskie. Ponad 108,8 mln zł to wzajemne długi branży, a 26,1 mln zł to zaległości firm budowlanych z tytułu wynajmu i zakupu maszyn budowlanych, narzędzi i samochodów. Kolejne miejsca wśród wierzycieli zajmują firmy telekomunikacyjne – 36,6 mln zł i transportowe – 8,7 mln zł, wskazano również.
Deweloperzy, budowniczy, instalatorzy i firmy remontowe mają też swoich dłużników w innych sektorach gospodarki, takich jak handel, produkcja czy usługi. Wartość tych wierzytelności przekracza 236,2 mln zł. Najwięcej, bo 88 mln zł, przypada na jednoosobowe działalności gospodarcze.
„O ile duże spółki budowlane mają wypracowane sposoby postępowania z niesolidnymi kontrahentami i w większym lub mniejszym stopniu kontrolują problem przeterminowanych należności, o tyle jednoosobowe działalności gospodarcze wydają się całkowicie pozbawione takich mechanizmów obronnych. Dla mikroprzedsiębiorców często dużym wsparciem jest współpraca z instytucją finansową, która zapewni im płynność, rozwój biznesu i poduszkę bezpieczeństwa bez obciążania budżetu dodatkowym kredytem czy pożyczką. Stąd coraz więcej mikroprzedsiębiorstw z branży budowlanej sięga po faktoring” – dodał prezes NFG Dariusz Szkaradek.
Choć na razie nic nie zwiastuje pogorszenia, prawdziwe skutki pandemii w budownictwie mogą być widoczne najwcześniej w drugiej połowie roku. Jak szacują eksperci rynku budowlanego, ok. 80% inwestycji kubaturowych realizowanych jest bowiem przez sektor prywatny. Wzrost bezrobocia może spowodować spadek inwestycji w nieruchomości, a to pociągnie za sobą konieczność obniżenia cen.
„Epidemia z pewnością zweryfikuje plany Polaków odnośnie zakupu domów i mieszkań, bo wiele osób z dnia na dzień utraciło źródło dochodu. Jednak z badań, które niedawno wykonywaliśmy wśród konsumentów, wynika, że 57% Polaków wciąż pracuje normalnie mimo epidemii, a 62% ma nawet pewne oszczędności. To w tej grupie odbiorców branża budowlana mogą pokładać nadzieję. Wiadomo, że zakup nieruchomości jest inwestycją na lata. Świadomi tego klienci, którzy mają pieniądze w kryzysie, i tak kupią mieszkania, właśnie dlatego, że to bezpieczna i długoterminowa lokata kapitału, nawet w czasach pandemii” – podsumował Łącki.
Źródło: ISBnews