Obligacje korporacyjne mają szansę odzyskać blask i przyciągnąć inwestorów, a wszystko za sprawą znienawidzonej inflacji i oczekiwanego wzrostu stóp procentowych. Razem z nimi wzrośnie też WIBOR i oprocentowanie firmowych papierów.
Wypełnienie aktualnie ważnych programów publicznych emisji obligacji powiększonych o prospekt jednego z emitentów, który procedowany jest w KNF, oznaczałoby zebranie z publicznych emisji kwoty 1,8 mld zł. Jeśli do grona emitentów dołączy PKN Orlen, który ma do zrefinansowania papiery z poprzedniego programu emisji za 1 mld zł, być może padnie nawet rekord wartości emisji (rekordową wartość publicznych emisji na podstawie prospektów przeprowadzono w 2017 r. i wówczas było to 1,85 mld zł).
O popyt można być spokojnym. Co miesiąc inwestorzy indywidualni wydają około 3,5 mld zł na obligacje oszczędnościowe skarbu państwa. Zainteresowaniu emisjami sprzyjać będą rosnące stopy procentowe. Pod koniec roku NBP zaktualizował prognozę inflacji na 2022 r. Średniorocznie ma to być 7,6 proc., ze szczytem w czerwcu przy pułapie 8,3 proc., a ponieważ analitycy NBP w ostatnich latach mieli tendencję do niedoszacowania inflacji, nawet wyższe wskazania nie będą zaskoczeniem. Rynek przesuwa też oczekiwania dotyczące skali podwyżek stóp – granicą nie jest już 3 proc., ale nawet 4,5 proc. Osiągnięcie takich poziomów oznaczałoby oprocentowanie obligacji korporacyjnych rzędu 8-9 proc. i to tych oferowanych w publicznych emisjach. Nawet Orlen musiałby zaoferować blisko 6 proc.
Tak wysokie nominalnie kupony płacone przez solidnych emitentów brzmią bardzo kusząco, ale trzeba pamiętać o drugiej stronie tej monety. Wyższe koszty obsługi długu nie będą dla emitentów obojętne, a wzrost rachunków za media, rat kredytowych i cen na sklepowych półkach nieuchronnie oznaczać będzie spadek popytu, w tym na towary i usługi emitentów obligacji.
Z drugiej strony, sytuacja inwestujących w papiery skarbowe o stałym oprocentowaniu jest jeszcze gorsza. Rentowność naszych 10-latek wzrosła do 3,64 proc. i pobiła poprzedni szczyt o 20 punktów. Ten sam, który według jednego z zarządzających miał być nieprzekraczalnym poziomem. Prognozy na przyszły rok tracą na aktualności jeszcze przed jego rozpoczęciem, ale jedno jest pewne – będzie to rok bardzo trudny dla budżetowania i przewidywania. Dla wszystkich.
I raczej nie należy się nastawiać, że po nim przyjdą kolejne, znacznie łatwiejsze lata. W szerszym obrazie inflacja cen energii pozyskiwanej z paliw kopanych oraz cen żywności pochodzenia zwierzęcego jest wręcz niezbędna. Apele do sumień i solidarności nie zdają egzaminu. Ekologowie przestali być wyśmiewani, ale mało kto jest gotowy poświęcić swój styl życia w imię globalnej walki z ociepleniem klimatu. Droga do ograniczenia emisji gazów cieplarnianych wiedzie właśnie przez wzrost cen. Przy obecnych cenach energii z paliw kopalnych na atrakcyjności zyskują alternatywne i nisko- lub zeroemisyjne formy jej produkowania. Wzrost cen mięsa i nabiału skłania konsumentów do zmiany diety na korzystniejszą dla planety i – przynajmniej według części specjalistów – także dla nich samych. Nie są to popularne tezy, a skutki wzrostu cen uderzają przede wszystkim w najuboższych, ale wygląda na to, że innej drogi do zmniejszenia skali emisji gazów cieplarnianych po prostu nie ma. Inflacja albo śmierć – jeśli tak postawić sprawę widać wyraźnie, że po pierwsze, inflacja nie jest zjawiskiem przejściowym i ograniczonym do roku czy dwóch, po drugie, ma też swoje dobre strony, choć oznacza mnóstwo wyrzeczeń od każdego z osobna.
Źródło: Obligacje / Emil Szweda