Sprzedaż nowych mieszkań na sześciu największych rynkach w Polsce wyniosła 69 tys. sztuk w 2021 r., najwięcej od 4 lat, wynika z danych JLL. W ujęciu wartościowym sprzedaż mieszkań wzrosła do 38,4 mld zł brutto wobec 27,2 mld zł rok wcześniej i 30,2 mld zł w 2019 r. W ubiegłym roku deweloperzy wprowadzili do oferty 58,1 tys. mieszkań, co było liczbą wyraźnie niższą niż w latach 2016-2019, kiedy na rynku pojawiało się rocznie 64-68 tys. nowych lokali. W efekcie na koniec grudnia 2021 r. w ofercie deweloperów znajdowało się 37,4 tys. mieszkań, o 22% mniej r/r i najmniej od 2010 r.
„W całym 2021 r. różnica pomiędzy mieszkaniami sprzedanymi, a wprowadzonymi na rynek wyniosła 11 tys. Tak dużej nierównowagi nie notowano od 2013 r.” – podkreślił główny analityk ds. rynku mieszkaniowego JLL Kazimierz Kirejczyk podczas konferencji prasowej.
W samym IV kwartale ub.r. łącznie na rynku pierwotnym w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu, Trójmieście, Poznaniu i Łodzi sprzedaż przekroczyła 15 tys., czyli pozostała na poziomie z poprzedniego kwartału. W ujęciu rocznym dało to wzrost o 7,7%. W IV kw. do sprzedaży wprowadzono 14,7 tys. lokali, o 7% więcej kw/kw i o 21% więcej r/r.
Średnie ceny lokali, które pozostały w ofercie na koniec 2021 r. w ciągu trzech ostatnich miesięcy najbardziej urosły w Warszawie (6%) i Łodzi (5%), najmniej we Wrocławiu (1%). W pozostałych miastach kwartalny wzrost wyniósł ok. 3%. W skali roku wzrost cen ofertowych na pięciu rynkach mieścił się w przedziale od 14% do 18%, natomiast w Łodzi osiągnął 21%.
Największy wzrost średnich cen mieszkań wprowadzonych do sprzedaży w IV kw. 2021 r. odnotowano w Warszawie (o 15%). Wyraźnie mniejszy był on w Łodzi (5%) i Trójmieście (3%). W pozostałych trzech miastach ceny były niższe niż w III kw. 2021 r.: o 9% we Wrocławiu, 7% w Poznaniu i 6% w Krakowie.
„Zakończył się rok pod wieloma względami wyjątkowy. Udział w popycie nabywców kupujących mieszkania na własne potrzeby był w minionym roku najprawdopodobniej najniższy od wielu lat. Rynek mieszkaniowy z miejsca, gdzie przede wszystkim zaspakajana jest jedna z najważniejszych ludzkich potrzeb – posiadania siedziby dla siebie i swojej rodziny, stał się w niemal równym stopniu alternatywą dla innych lokat kapitału, funduszem emerytalnym, a nawet miejscem hazardu. Od 2007 r. nie wystąpiła również tak skrajna nierównowaga pomiędzy szybko rosnącym, zdeterminowanym na dokonanie zakupu popytem, a z trudem nadążającą podażą. Jej przyczyn było wiele. Najważniejszym czynnikiem była wywołana pandemią reakcja rządu i banku centralnego, które, podobnie jak w innych krajach, dosypały na rynek pieniędzy, aby ochronić społeczeństwa i gospodarki przed głębokim kryzysem. Równolegle pojawiły się czynniki zwiększające popyt. Z jednej strony w pełni racjonalna chęć poprawy warunków mieszkaniowych wobec utrwalenia się modelu pracy zdalnej lub hybrydowej, a z drugiej irracjonalna potrzeba zrekompensowania sobie – poprzez zakup lepszego mieszkania – poczucia utraty bezpieczeństwa wywołanego pandemią. Nade wszystko jednak, coraz zamożniejszych przecież Polaków owładnęła niespotykana wcześniej chęć ochronienia oszczędności przed utratą wartości spowodowaną inflacją” – skomentował Kirejczyk.
Według eksperta, podaż została zahamowana spowolnieniem pracy administracji samorządowej, zdestabilizowana skokowymi podwyżkami cen kluczowych materiałów budowlanych i ograniczona brakiem dostępu do terenów inwestycyjnych.
„Jednym zdaniem, z powodu pandemii popyt stał się w 2021 r. wyraźnie większy, zaś dostępna podaż mniejsza niż byłyby wówczas, gdyby pandemii nie było” – podkreślił.
„Nie ulega wątpliwości, że szybki wzrost stóp procentowych, który zaczął się w ostatnich miesiącach roku, powinien spowodować zmianę trendu koniunkturalnego. Gdyby nie pandemia, zapewne inflacja zaczęłaby stopniowo maleć, stopy szybko do niej zbliżać, popyt spekulacyjny zniknąłby natychmiast, a skala zakupów mieszkań mających na celu ochronę oszczędności wyraźnie zmniejszać. Rzeczywiście, to, co można przewidzieć z dużą pewnością, to wyraźne zwolnienie akcji kredytowej. Ale tak, jak w porównaniu z latami 2013-2016 wolumen kredytów udzielonych w ostatnim roku nie zwiększył się w takiej skali, jak liczba sprzedawanych mieszkań, tak zapewne i jego kurczenie się nie będzie miało gwałtownego charakteru, nawet gdyby oprocentowanie kredytów powróciło do poziomu 6%” – ocenił analityk.
Źródło: ISBnews